sobota, 9 listopada 2013

Poeksperymentujmy na społecznych odpadach


Jedna z czytelniczek bloga odkopała leciwy tekst Szczury laboratoryjne, umieszczając pod nim komentarz o treści, która przez gros osób może zostać odebrana jako mocno kontrowersyjna:

Nie rozumiem jednak dlaczego nie tworzymy klonów ludzkich do eksperymentów? Albo dlaczego nie eksperymentujemy na odrzutach społecznych? Ciągle kwestie klonowania są w kategoriach holocaustu naukowego, podobnie jak zabijanie nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie - a mnie tymczasem wcale takie rzeczy nie mierżą. Nie mam nic przeciwko aborcji, eugenice, eutanazji i in vitro. Niech niepotrzebne jednostki poświęcą się dobru ogółu.
Jeśli mam wybierać czy szampon do włosów będzie testowany na króliku czy na jakimś zboczeńcu, nie mam żadnych wątpliwości - wykorzystajmy zboczeńca. Po testach na szampon - rąbnijmy jego głową o stół, rozetnijmy rdzeń kręgowy i szukajmy zła czy tam genu zboczoności dla dobra ludzkości.

Ciekawostka na początek: takie doświadczenia, z udziałem elementu społecznego różnego pokroju, miały już miejsce w historii. W czasie gdy społeczeństwa państw alianckich emocjonowały się procesami zbrodniarzy hitlerowskich w Norymberdze, naukowcy za oceanem praktykowali kontrolowane zarażanie więźniów syfilisem. Amerykańskie badania nad penicyliną z lat '40, były bulwersujące tym bardziej, że obiekty doświadczalne obierano według kryterium narodowościowego. Porcję świeżych krętków otrzymywali więc nie obywatele USA, a imigranci na czele z Gwatemalczykami.

Pomijając kwestie amerykańskiej hipokryzji: czy testy prowadzone na żywych ludziach, nadają się jednoznacznego potępienia? Czy trzeba je traktować jako immanentną cechę systemów totalitarnych?

Mamy tu do czynienia z pytaniem o moralność. Dla mnie, jest to również niezwykle ważne pytanie o istotę i zakres praw człowieka. Obecnie, prawdopodobnie wszystkie systemy prawne cywilizowanych państw świata, kategorycznie wyłączają opcję doświadczeń na ludziach wbrew ich woli. Wystarcza do tego obecna w niemal każdej konstytucji i większości konwencji międzynarodowych klauzula zapewniająca jednostkom godność osobistą (art. 30 w Konstytucji RP). Stąd też, dopóki nie nastąpi kryzys na miarę II Wojny Światowej, wszelkie rozważania na ten temat stanowią czyste teoretyzowanie.

Jeśli musiałbym wyrazić własną opinię... ostrożnie przyznałbym rację autorce komentarza. Moje poglądy na prawa człowieka oraz ogólnie pojmowane człowieczeństwo nieco odbiegają od powszechnej doktryny i nie chciałbym ich tutaj propagować. W najogólniejszym zarysie, uważam że niektóre osoby w drodze autonomicznie podejmowanych decyzji, z własnej woli mogą się wyrzec człowieczeństwa. Kiedy słyszę o jednostkach popełniających najgorsze zbrodnie, nie mając przy tym nawet jasno uzasadnionego celu i motywu; nie pojmujących swoich własnych działań i ich konsekwencji – trudno mi myśleć o nich jak o innych ludziach. Każdy popełnia błędy, ulega agresji i emocjom. Ale pomyślmy o kimś wbijającym przechodniowi siekierę w plecy za krzywe spojrzenie, albo gwałcącym i brutalnie mordującym spotkaną dwunastolatkę. Nie potrafię sobie wmawiać, że ktoś taki wykształcił w sobie cechy pozwalające go zakwalifikować do gatunku człowieka rozumnego.

Tyle jeżeli chodzi o ideę. W praktyce musimy pamiętać o ważnym kontrargumencie; tym samym, który jest często stawiany w opozycji do kary śmierci. Nikt nie zagwarantuje, że więzień, którego właśnie pozbawiamy przymiotu godności, a być może także zdrowia, rzeczywiście jest winny swojej zbrodni. Pomyłki w zakresie wykonywania kary śmierci lub dożywotniego pozbawienia wolności zdarzają się bardzo rzadko – ale jednak. Z tego też powodu, o ile sama koncepcja doświadczeń na skazanych mnie przekonuje, o tyle pod ustawą wprowadzającą ją w życie prawdopodobnie bym się nie podpisał.

Jest jeszcze jeden problem. Gdzie przeprowadzić granicę między więźniami, na których eksperymenty byłyby dopuszczalne, a tymi, których godności naruszać nie wolno? Łatwo powiedzieć – "testujmy na zwyrodnialcach" – a trudniej zdefiniować kim ów zwyrodnialec jest. Dla mnie sama wysokość wyroku nie byłaby wystarczającym determinantem. Czasami różnica między degeneracją dwóch osób skazanych na podobny wyrok może być kolosalna.

Na koniec chciałbym się odnieść do poruszonej w komentarzu kwestii klonów. Upraszczając sprawę, mógłbym napisać – "ludzki klon to po prostu człowiek i nie ma usprawiedliwienia dla przeprowadzania na nim doświadczeń" – bo tak uważam. Ciekawiej się robi, gdy do dyskusji wrzucimy problem klonowania częściowego. Pojedyncze komórki? Żaden problem. Sklonowana tkanka? Podobnie. Ale co w hipotetycznej sytuacji wyhodowania całego ludzkiego ciała, pozbawionego jedynie mózgu? Nic nie czuje, nie posiada wspomnień i żyje przy pomocy aparatury. Eksperymentujmy! Ale jeśli zezwolimy na testy na takich "skorupach", to dlaczego nie na dzieciach dotkniętych bezmózgowiem?

Uwaga – drastyczne!

Nie znam odpowiedzi na pytanie, w którym miejscu kończy się moralność. Wiem na pewno, że kiedy narodzi się w pełni wykształcony ludzki klon, nie powinien być traktowany w sposób odmienny od "oryginalnych" (?) ludzi. Niezmiernie mnie ciekawi, czy zanim do tego dojdzie, klony nie będą najpierw musiały przebyć drogi podobnej do tej, jaką pokonali w przeszłości czarnoskórzy niewolnicy.

A jak Wy uważacie? Pozwolilibyście na testowanie leków lub środków higienicznych na "odpadach społecznych" tudzież ludzkich klonach?